
Tess Gerritsen
Tess Gerritsen jest jedną z najpopularniejszych pisarek na świecie. Jej medyczne thrillery przetłumaczono na 20 języków, a serial oparty na jej książkach, „Rizzoli & Isles”, bił rekordy powodzenia. Nam opowiada o tym, ile lat pisarz musi czekać na sukces, fenomenie thrillerów medycznych, swoich ulubionych powieściach i tym, że wierzy w kosmitów.
Robert Ziębiński: Stephen King powiedział ponoć, że jesteś lepsza od Michaela Crichtona…
Tess Gerritsen: Tak! Ale on to mówił w odniesieniu do konkretnej powieści „Grawitacja”, której akcja toczy się na stacji orbitalnej, a całość jest mocno przesiąknięta nauką…
Robert Ziębiński: Nieważne w kontekście jakiej powieści – lepiej powiedz, jakie to uczucie być uznaną za lepszą autorkę niż niekwestionowany mistrz technothrillera?
Tess Gerritsen: Oczywiście to schlebia i łechce próżność – skłamałabym, gdybym powiedziała inaczej. Ale nie zmienia to faktu, że naprawdę chodziło o tę określoną powieść, w której chyba najbliżej w całej swojej karierze zbliżyłam się do twórczości Crichtona. Podobnie jak on stawiałam pytanie – co stanie się, jeśli nauka się myli…
Robert Ziębiński: Michael Crichton był gigantem gatunku łączącego w sobie fascynację medycyną, nauką i thrillerem. Abstrahując od porównań – stanowił dla ciebie inspirację?
Tess Gerritsen: A wiesz, że nie… O wiele mocniej na mnie oddziaływał Robin Cook i jego medyczne thrillery. Ale wpływu Crichtona na gatunek nie da się podważać.
Jestem przekonana, że nie byłabym w stanie pisać tak interesujących dla czytelnika powieści medycznych, gdybym nie uczyła się warsztatu, pisząc powieści, które nikogo nie interesowały (Śmiech).
Tess Gerritsen
Robert Ziębiński: Zanim zaczęłaś pisać thrillery medyczne, które przyniosły cię sławę, pisałaś…
Tess Gerritsen: Romanse z elementami kryminału, ten gatunek u nas nazywa się romance suspence. Napisałam ich dziewięć i żaden nie odniósł sukcesu. A potem wpadłam na pomysł, żeby napisać „Żniwo”. Był rok 1996. Pierwszy raz odważyłam się sięgnąć po medycynę. W sensie jako lekarz napisać powieść z gatunku thriller medyczny. Do tej pory wydawało mi się, że w medycynie nie ma niczego interesującego i za diabła nie miałam ochoty pisać takich książek. To przecież była moja praca – nudna, codzienna praca, która nie miała w sobie – wówczas według mnie – żadnego potencjału do opowiadania historii.
Robert Ziębiński: Reasumując – zmarnowałaś kilka dobrych lat pisarskiego życia przez błędne wyobrażenie o braku potencjału…
Tess Gerritsen: (Śmiech). Trochę tak. Ale nie do końca. To nie tak, że żałuję wcześniejszych powieści. Nie. Każda powieść to kształcenie warsztatu. Jestem przekonana, że nie byłabym w stanie pisać tak interesujących dla czytelnika powieści medycznych, gdybym nie uczyła się warsztatu, pisząc powieści, które nikogo nie interesowały (Śmiech).
Robert Ziębiński: A teraz już wiesz, co jest takiego pociągającego w medycynie, że ludzie uwielbiają thrillery medyczne?
Tess Gerritsen: Medycyna nas przeraża. Szpital to miejsce, gdzie przeciętny człowiek trafia dwa razy – żeby się urodzić i żeby umrzeć. Lekarz zaś to taka postać, która balansuje na pograniczu dwóch światów – życia i śmierci. Każdy z tych elementów składa się w finale na fenomen thrillerów medycznych, ale przede wszystkim siłą napędową gatunku jest strach, nasz naturalny strach przed śmiercią.
Robert Ziębiński: Szpital to taki mikroświat…
Tess Gerritsen: Dokładnie – a lekarz to w zasadzie taki policjant. W szpitalu jest jak, nazwijmy to z braku lepszej nazwy, w centrum kryzysowym, w którym de facto znikają wszelkie podziały klasowe, bo wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi. Co oczywiście nie zmienia faktu, że wiele osób stara się tej prostej prawidłowości nie zauważać. I tak lekarz, podobnie jak policjant, musi mierzyć się z wieloma próbami nacisków, walczyć z nierównością klasową itp.
Robert Ziębiński: Wróćmy na chwilę do tego marnowania czasu na pisanie książek, których nikt nie czyta. Przez Polskę ostatnio przetaczała się debata dotycząca literackiego sukcesu i czasu, jakiego potrzeba, aby go odnieść. Wielu naszym autorom wydaje się, że jedna, dwie powieści zagwarantują im sukces i miliony na kontach.
Tess Gerritsen: I to błąd, bo to w zasadzie nigdy tak nie działa. Są oczywiście przypadki w historii, jak choćby Stephen King, który sprzedał swój debiut, czyli „Carrie” do Hollywood, a film odniósł sukces, ale to nie zdarza się często. W zasadzie nie zdarza się wcale. U mnie okres czekania na sukces trwał dziewięć powieści. Dziewięć powieści, o których nikt nie słyszał i nikt ich nie kupił. W sumie jedenaście lat. Zaskoczyła dziesiąta powieść. Dodam, że nie wiem, czy zaskoczyłaby tak dobrze, gdyby nie fakt, że zmieniłam wydawcę i miałam świetnego agenta. Wiesz co – myślę, że sukces w dużej mierze jest wynikiem nastawienia autora do tego, co robi.
Robert Ziębiński: Szczerość popłaca?
Tess Gerritsen: Dokładnie – nie zaczynasz przygody z pisaniem, jeśli nie lubisz pisać. Czytelnik wyłapie fałsz i nigdy nie odniesiesz sukcesu.
Robert Ziębiński: Możesz nigdy nie odnieść go, pisząc szczerze.
Tess Gerritsen: To racja, ale kiedy będziesz odchodził z tego świata, przynajmniej będziesz pogodzony z sobą. Robiłeś to, co chciałeś, i to, co sprawiało ci przyjemność. Robiłeś to dla siebie, dając radość też tym, którzy cię odkryli. Nic tak nie psuje życia jak zawiść i niespełnione ambicje.
Medycyna nas przeraża. Szpital to miejsce, gdzie przeciętny człowiek trafia dwa razy – żeby się urodzić i żeby umrzeć. Lekarz zaś to taka postać, która balansuje na pograniczu dwóch światów – życia i śmierci.
Tess Gerritsen
Robert Ziębiński: Każdy ma ambicje.
Tess Gerritsen: Ambicje są wszędzie i towarzyszą nam przez całe życie. Ale warto żyć w zgodzie ze sobą, a nie im ulegać. Pewnie, że każdy z nas zaczyna z wybujałym ego i wielkimi planami. Ale rzeczywistość szybko to weryfikuje. Popatrz na aktorów. Na stu pretendujących do miana wielkich gwiazd, dziewięćdziesięciu dziewięciu kończy jako kelnerzy, a Tomem Cruisem zostaje jeden. Nie wszyscy odniesiemy sukces. To tak nie działa i nigdy nie działało.
Robert Ziębiński: A jak?
Tess Gerritsen: Musisz próbować. Cały czas próbować, żebyś nie mógł zarzucić sobie, że nie spróbowałeś wszystkiego. A jeśli ci się nie uda, to przynajmniej będziesz mógł powiedzieć – zrobiłem wszystko.
Robert Ziębiński: Nie miałaś nigdy przez te jedenaście lat ochoty się poddać?
Tess Gerritsen: Nie. Po prostu pisałam, bo lubię. A kiedy wydawało mi się, że sukces nie jest mi pisany, uznałam, że i tak będę pisać, a co ma być, to będzie.
Robert Ziębiński: Jako wykształcony lekarz posiadasz wiedzę medyczną – powiedz, to pomaga czy przeszkadza?
Tess Gerritsen: Wiedza to przekleństwo. Będąc lekarzem, wiem, czego lekarz nie zrobi. Ale to jeszcze nie jest problemem. Najgorsza jest wiedza dotycząca procedur, tego, jak długo trwa określone badanie, ile czeka się na wyniki itp. Ponieważ jestem autorką, która chce, aby jej powieści były tak realistyczne, jak to tylko możliwe, wiedza bardzo często uniemożliwia mi puszczanie wodzy fantazji. Po prostu nie potrafię i już. Nie mogłabym oszukać czytelnika.
Robert Ziębiński: Ciekawe – czyli wszystko, co piszesz, jest prawdopodobne?
Tess Gerritsen: Staram się. W każdej swojej medycznej powieści układam intrygę tak, aby była jak najbardziej wiarygodna. Nie mogłabym skończyć powieści, gdybym wiedziała, że to, co piszę, jest totalną ściemą.
Robert Ziębiński: Czyli nie należysz do pisarzy wychodzących z założenia, że jeśli fakty stoją na drodze fikcji, to fatalnie dla faktów…
Tess Gerritsen: Odpowiem tak – popatrz na moją powieść „Grawitacja”. Niby to kompletna fantastyka – inwazja obcego organizmu na Ziemię. Kolonizacja – motyw znany w literaturze SF od jej zarania. Tyle, że u mnie geneza powieści była zupełnie inna. Pewnego dnia przeczytałam naukowy tekst o archeonach – jednokomórkowcach, które są w stanie przetrwać w najbardziej ekstremalnych warunkach. Odnajduje się je w kraterach wulkanów, w zmarzlinach itp. Są w stanie przetrwać w każdej temperaturze. Są naukowym faktem i do dziś za bardzo nie wiemy, skąd się wzięły i czy są najstarszym mikroorganizmem na świecie czy nie. Uzbrojona w tę wiedzę nie mogłam zatem racjonalnie wykluczyć, iż archeony to obce mikroorganizmy, które przetrwały w kosmosie, są w stanie przedostać się przez atmosferę i mogą stanowić początek kolonizacji Ziemi. Jakkolwiek dla kogoś brzmi to jak bzdura, nie da się racjonalnie tej bzdury obalić. Nauka nie wie, skąd wzięły się archeony, i każde wytłumaczenie jest możliwe. Czyli odpowiadając na twoje pytanie – w „Grawitacji” fabularnie wszystko, co czytasz, jest wymyślone, ale cała intryga ma solidne podłoże naukowe. Z takiego założenia zawsze wychodzę – mogę wymyślić postaci, mogę wymyślić zwroty akcji, ale to, dookoła czego krąży fabuła, musi być prawdopodobne.
U mnie okres czekania na sukces trwał dziewięć powieści. Dziewięć powieści, o których nikt nie słyszał i nikt ich nie kupił. W sumie jedenaście lat.
Tess Gerritsen
Robert Ziębiński: Wierzysz w UFO?
Tess Gerritsen: Oczywiście! Mówię poważnie. Nie wiem, czy są już między nami, ale wierzę, że istnieją.
Robert Ziębiński: A w to, że w sukcesie pomaga serial telewizyjny?
Tess Gerritsen: Pomaga w rozpoznawalności. Kiedy stacja TNT kupiła prawa do serii książkowej „Rizzoli & Isles”, na pewno pomogło to promować szerzej książki, ale czy w moim przypadku przełożyło się na sprzedaż, tu już nie byłabym taka pewna. Jest drastyczna różnica między serialem a powieściami. Serial to kumpelska opowieść o dwóch kobietach, powieści są mroczne i mało sympatyczne. Wiem, że część widzów, która sięgnęła po książki zachęcona serialem, była zawiedziona, i w drugą stronę – wiem, że część osób, które zaczęły oglądać serial, licząc na rozwinięcie powieści, była rozczarowana.
Robert Ziębiński: Ale to chyba naturalne – często adaptacja nie przystaje do oryginału.
Tess Gerritsen: Tak – ale też naturalnym jest, że film ma większy zasięg niż powieść. W przypadku TNT problem polega na tym, że teraz nie mogę sprzedać praw do innych powieści z tymi bohaterkami, bo stacja kupiła prawa do postaci.
Robert Ziębiński: Ale serial w tym roku skasowano.
Tess Gerritsen: Tak – prawa do mnie wrócą, ale musi minąć jeszcze trochę czasu.
Robert Ziębiński: Cofnijmy się w czasie – mówiliśmy już o Crichtonie i Robinie Cooku, a pamiętasz, co czytałaś, będąc dzieckiem? Kto miał największy wpływ na kształtowanie się twojego gustu?
Tess Gerritsen: Przede wszystkim seria „Nancy Drew Mystery Stories” – byłam dziewczynką, kiedy ją czytałam, i zawsze chciałam pisać takie historie. Mój archetyp pisarski. Potem był Artur Conan Doyle i Sherlock Holmes – pokochałam miłością najczystszą. Lećmy dalej – „Hobbit” Tolkiena. Jakbym kiedykolwiek zabrała się za pisanie fantasy – do czego nie dojdzie, bo już wiemy, że nie potrafię pisać takich rzeczy – to chciałbym stworzyć coś takiego jak „Hobbit”. Isaac Asimov – kocham prawa robotyki. No i czytałam i wciąż czytam i uwielbiam Raya Bradbury’ego. „Słoneczne wino” to powieść magiczna.
Nic tak nie psuje życia jak zawiść i niespełnione ambicje.
Tess Gerritsen
Robert Ziębiński: Lubisz fantastykę?
Tess Gerritsen: Bardzo. Dodałabym jeszcze Artura C. Clarke’a. W ogóle podziwiam autorów SF – oni myślą o literaturze w niezwykły sposób, mają niezwykłe umysły i piękną wyobraźnię, której zazdroszczę.
Robert Ziębiński: Bradbury był ewenementem – niezwykle łączył poetycki język…
Tess Gerritsen: Z wizjami i fantastyką – prawda? Znów powtórzę, jak ktoś nie czytał „Słonecznego wina”, powinien sięgnąć po nie natychmiast. Niebywała powieść.
Robert Ziębiński: Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego istnieje tak niewielu autorów piszących thrillery medyczne?
Tess Gerritsen: A wiesz, że faktycznie jest nas niewielu. Przez lata prowadziłam wspólnie z nieżyjącym już Michaelem Palmerem warsztaty pisania dla lekarzy. I tak naprawdę nigdy nie wykształciliśmy ani jednej gwiazdy. Dlaczego? Dlaczego jest nas pięciu, może sześciu, którzy są rozpoznawalni na całym świecie? To chyba leży w specyfice zawodu lekarza. Popatrz – prawnicy szturmem zdobyli rynek literacki. Lekarze nie. Wynika to z prostego faktu – prawnik cały czas obcuje raz ze słowem pisanym, dwa z opowiadaniem historii. Lekarz, jeśli sam nie czyta, nie czytał za młodu, wykonując swój zawód nie ma doczynienia z opowieścią. Lekarze wypisują recepty, piszą raporty i cały czas obracają się w sferze faktów. Prawnik odsiewa kłamstwo i opowieść od prawdy. Lekarz bazuje na wiedzy naukowej, co utrudnia rozwijanie wyobraźni. A ostatecznie niewielu lekarzy potrafi opowiadać i wymyślać historie.
Robert Ziębiński: Myślisz, że pisania da się nauczyć?
Tess Gerritsen: Nie. W sensie – pisania, zasad pisowni, oczywiście. Szkoła pisania nauczy cię nawet zasad konstrukcji postaci, gatunku. Ale jeśli nie masz tego czegoś, tego zmysłu narracyjnego do snucia opowieści, nigdy tego się nie nauczysz.
Robert Ziębiński: Czyli jesteś przeciwniczką kursów pisania?
Tess Gerritsen: Jestem przeciwniczką okłamywania ludzi. Nie każdy może pisać powieści, bo nie każdy potrafi opowiadać. A opowieści nie da się nauczyć. To trzeba w sobie mieć.