
Chris Hemsworth
Thor i kierowca Formuły 1 w jednym, czyli Chris Hemsworth, mówi o tym, jak stał się superbohaterem, kręceniu filmu “Wyścig” i tym, jak czuje się, konkurując z bratem Liamem.
Robert Ziębiński: Różne rzeczy można o tobie wyczytać w prasie i internecie. Od określeń typu „ciacho” przez „najseksowniejszy młody gwiazdor”, po rzeczy dość nieprzychylne. A ty pamiętasz najdziwniejszą rzecz, jaką o sobie przeczytałeś w sieci?
Chris Hemsworth: Oczywiście – „Thor nie potrafił tańczyć!”. Kiedy ogłoszono, że zostanę odtwórcą Thora, ktoś przypomniał sobie o tym, że lata temu brałem udział w „Tańcu z gwiazdami”, i się zaczęło. „Roztańczony Thor” to najdelikatniejszy epitet.
Robert Ziębiński: To, że czytelnicy krytykują obsadę filmów o superbohaterach, to chyba taki współczesny standard.
Chris Hemsworth: Nie tylko filmów o superbohaterach, ale w ogóle adaptacje, czy to prozy, czy komiksów, w chwili ogłoszenia są skazane na docinki i krytykę. Wynika to przede wszystkim z tego, że każdy czytając, wyobraża sobie daną postać inaczej, a potem jest to przykre rozczarowanie: – jak to ten chudy koleś z Australii ma być Thorem! Nie, nie tak wyobrażaliśmy sobie naszego bohatera. Im bardziej kontrowersyjny wybór castingowy, tym mocniejsza reakcja czytelników.
Robert Ziębiński: Marketing?
Chris Hemsworth: Też. Im szybciej zaczyna się mówić o filmie, tym staje się on popularniejszy. Tyle, że nie zawsze przekłada się to potem na sukces frekwencyjny filmu. Z takim zamieszaniem dookoła produkcji, zanim ona powstanie, trzeba być ostrożnym – czasami można przesadzić i zamęczyć ludzi, a wtedy zamiast hitu wychodzi… kit.
Robert Ziębiński: A ty osobiście nie czujesz presji fanów? Nie martwiłeś się tym, czy zaakceptują cię, czy nie?
Chris Hemsworth: Skłamałbym mówiąc, że nie czułem. Ale prawda jest taka, że nie mam zbyt wielkiego wpływu na to, czy zaakceptują, czy nie. Jedyne, co mogę zrobić jako aktor wcielający się w postać Thora, to zagrać tę postać tak, jak ja ją widzę. Dać z siebie tyle, ile potrafię. Reszta w rękach widzów. Zawsze pamiętam o jednym – nie da się zrobić dobrze wszystkim. To tak nie działa. Zawsze będą ci, którym kreacja się spodoba, i ci, którzy będą ciągle powtarzać, jak to było tragicznie. W zasadzie staram się nie oglądać ani na pierwszych, ani na drugich, a robię po prostu swoje.
Robert Ziębiński: Trudno nie zauważyć pewnej dziwnej prawidłowości w karierach twojej i twojego brata Liama. Otóż ostatnio co roku wstępujecie w konkurujących ze sobą wielkich produkcjach. Rok temu ty w „Avengers”, on w „Igrzyskach śmierci”, teraz znów „Thor” i drugie „Igrzyska…”. Konkurujecie ze sobą?
Chris Hemsworth: Kilka osób już zwracało na to uwagę, ale to czysty przypadek. Tak wyszło, że wygraliśmy castingi i zdobyliśmy takie a nie inne role. Nie było w tym kalkulacji na zasadzie, teraz ja zagram Thora i rozwalę swoim młotem twoje igrzyska (śmiech). Tak więc w karierze filmowej ze sobą nie konkurujemy, zresztą nie miałoby to sensu. Za to kiedyś, dawno temu, zawsze ze sobą konkurowaliśmy we wszystkich grach zespołowych. Wiesz, na zasadzie: to ja będę grał lepiej w piłkę.
Robert Ziębiński: Powiedziałeś, że nie miałby to sensu, a ja myślę wręcz przeciwnie. Nie od dziś przecież wiadomo, że show biznes lubi karmić się konfliktami między braćmi.
Chris Hemsworth: Racja. I czasami takie próby, nazwijmy je zewnętrznych nacisków na konkurencję między nami się, pojawiają. Nie wynikają one z jakiegokolwiek konfliktu między nami, a zwyczajnie z faktu, że jak wspominałeś gramy w wielkich produkcjach, a spece od marketingu robią wszystko, żeby je sprzedać. Ale prawda jest taka, że kiedy kończą się zdjęcia i obaj wracamy do domu, to najczęściej gadamy nie o tym, który film więcej zarobi, a raczej wciąż rozkminiamy sytuację, w której się znaleźliśmy. Jak doszło do tego, że dwóch chłopaków z Australii nagle z roku na rok gra w najgorętszych hollywoodzkich filmach.
Zawsze będą ci, którym kreacja się spodoba, i ci, którzy będą ciągle powtarzać, jak to było tragicznie. W zasadzie staram się nie oglądać ani na pierwszych, ani na drugich, a robię po prostu swoje.
Chris Hemsworth
Robert Ziębiński: I jak?
Chris Hemsworth: Wciąż nie wiem. Dużo w tym naszego uporu, determinacji i szczęścia – znaleźliśmy się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Ale na pytanie, dlaczego właśnie ja, chyba nikt nie zna odpowiedzi.
Robert Ziębiński: Ostatnio zrobiłeś sobie urlop od bycia Thorem i zagrałeś w filmie Rona Howarda „Wyścig”…
Chris Hemsworth: Kompletnie inny film i kompletnie inna historia. „Wyścig” to opowieść o autentycznej rywalizacji na torze Formuły 1 między dwoma kierowcami: Jamesem Huntem, którego zagrałem ja, i Nikim Laudą, w którego świetnie wcielił się Daniel Brühl. Akcja toczy się w 1976 podczas jednego sezonu, kiedy to Hunt, młody, gniewny i kompletnie nieodpowiedzialny kierowca, rzucił wyzwanie Laudzie. Cały film opiera się na tej rywalizacji, dwóch totalnie od siebie różnych charakterach. Lauda to mądry facet, wycofany, typ intelektualisty, Hunt jest świrusem kąpanym w gorącej wodzie. Masz tu zatem coś na kształt pojedynku ognia i lodu – umysłu i emocji. Wszystko to zaś jest prawdą. Walka o mistrzostwo między Laudą i Huntem to jeden z najciekawszych i najbardziej barwnych epizodów w historii Formuły.
Robert Ziębiński: Mówisz tak, jakbyś się Formułą interesował od dawna.
Chris Hemsworth: Bo interesuję. Przede wszystkim latami 70. To, co w tym filmie jest – dla mnie – niesamowite, to pokazanie tego małego i zamkniętego środowiska kierowców wyścigowych. Cztery osoby w drużynie. Jedna cały czas naraża swoje życie. Przez cały tor przewija się może dwadzieścia pięć osób. A między nimi wszystko się kotłuje… nerwy, stres, współzawodnictwo…
Robert Ziębiński: Twoje największe aktorskie wyzwanie do tej pory?
Chris Hemsworth: Na pewno najbardziej wyczerpujące. Na plan „Wyścigu” trafiłem prosto z planu „Avengersów”. Tam byłem napakowany mięśniami, tu miałem zagrać chudego kierowcę. Musiałem narzucić sobie drakońską dietę, żeby w kilka tygodni zrzucić dwanaście kilogramów. Możesz więc sobie wyobrazić, jak się czułem. Chodziłem rozdrażniony, wściekły, cały czas dogryzałem znajomym. Moja żona, która była wtedy w ciąży, twierdziła nawet, że przez te kilka tygodni bardziej humorzasty i irytujący niż ona przez całą ciążę.
Robert Ziębiński: „Wyścig”, zaraz po nim do kin trafi drugi „Thor”, a potem co? Kolejni superbohaterowie?
Chris Hemsworth: Jeśli wyniki finansowe będą wciąż tak dobre, to tak. Mam kontrakt na sześć filmów – trzy części „Avengersów” i trzy „Thory”, ale jak się domyślasz, wiele zależy od tego, jak sprzedadzą się kolejne części. Póki co kręcimy kolejnych „Avengersów” i gram w nowym filmie Michaela Manna „Cyber”.
Robert Ziębiński: Czyli znów wielkie nazwiska i potencjalnie wielkie hity. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, jakby potoczyła się twoja kariera, gdyby nie bankructwo MGM? W końcu twoim wielkim wejściem na amerykański rynek miał być remake „Czerwonego świtu”. Film miał spory budżet i dużo o nim mówiono, ale…
Chris Hemsworth: No właśnie ale MGM splajtowało, a film trafił na półki, gdzie leżał i leżał, aż w końcu wydano go na fali popularności „Thora” i „Avengersów”. Wiesz co, nie wiem, jakby to było. Wbrew oczekiwaniom „Czerwony świt” mógł być klapą. To zresztą nie jest dobry film. To chyba jest przykład na to, o czym mówiliśmy wcześniej – szczęście i bycie w dobrym miejscu o dobrej porze. Może i „Czerwony świt” nie był dobrym filmem, ale „Dom w głębi lasu” już tak, a w nim także wtedy zagrałem. Film też wylądował na półce, ale poznałem Jossa Whedona (reżyser „Avengers” przyp. red.), a on znał producentów „Thora”… i koło się zamyka.