Robin Hobb
Robin Hobb, autorka bestsellerowej trylogii „Skrytobójca”, opowiada o tym, jak dobra powieść fantasy wchodzi w relacje ze światem rzeczywistym i że wojna magiczna najczęściej odnosi się do wojny jak najbardziej realnej.
Robert Ziębiński: Fantasy to podobno najłatwiejszy gatunek literacki na świecie. Autor siada i pisze, co tylko chce.
Robin Hobb: Wiesz, ile razy słyszałam na spotkaniach: zostanę jak ty autorem fantasy, bo pisanie fantastycznych historii jest takie proste – siadasz i piszesz? Bardzo bym chciała, żeby tak było, ale nie jest.
Robert Ziębiński: Dlaczego?
Robin Hobb: Bo księgarnie wybrukowane są książkami fantasy, których autorom wydawało się, że usiądą i napiszą. A potem brutalna rzeczywistość rynkowa i czytelnicy powiedzieli – nie.
Robert Ziębiński: Z czego to wynika?
Robin Hobb: Pozornie nie ma lepszego gatunku, w którym można uwolnić wyobraźnię bardziej niż fantasy, które przecież opowiada o rzeczach, których nie ma – magii, smokach i magicznych krainach. Fantastyczne części składowe opowieści powinny dawać pełną wolność kreatywną. I tu dochodzimy do najważniejszego i zarazem najtrudniejszego – sprawienia, że ludzie uwierzą, że magia istnieje. Jedna szkoła pisarska, ta, o której wspominasz, twierdzi, że pisarz może napisać, co się chce, bo w końcu buduje świat, w którym może dziać się to, co tylko mu się zamarzy. I to byłoby cudowne, gdyby nie było absolutnie niewykonalne. Bo tworzenie świata, który ma wciągać czytelnika, musi opierać się na mechanizmach, które on zna. Tylko wtedy możemy poprowadzić opowieść tak, że odbiorca nie zorientuje się nawet, w którym momencie czyta historię o magicznych światach.
Robert Ziębiński: Wszystko jest manipulacją?
Robin Hobb: Nie manipulacją. Po prostu uwiarygodnieniem opowieści. Wyobraźmy sobie Hogwart z Harry’ego Pottera, który funkcjonuje na kompletnie absurdalnych zasadach. Nie ma hierarchii w radzie pedagogicznej, nie ma lekcji. Wszystko odbywa się według jakiegoś abstrakcyjnego klucza, który wymyślił sobie autor. Niby sytuacja idealna – w końcu podstawą twórczości jest wolność. Problem polega na tym, że wolność totalna jest niemożliwa. Zwłaszcza w sytuacji, gdy mówimy o literaturze gatunkowej, czyli w założeniu komercyjnej. Nie możesz wrzucić odbiorcy w świat, który nie ma zasad, bo czytelnik bardzo szybko się pogubi.
Robert Ziębiński: Bo jest leniwy?
Robin Hobb: Nie. Bo wszyscy działamy w obrębie pewnych schematów, które pozwalają nam kategoryzować i nazywać świat. Gdybym próbowała wmówić ci, że to okno, przez które patrzymy wspólnie, to drzwi, uznałbyś mnie w najlepszym wypadku za wariatkę, w najgorszym za kogoś, kto próbuje namówić się do wyskoczenia przez okno. I teraz wróćmy do tworzenia powieści fantasy – jej fabuła obraca się w obrębie rzeczy nazwanych i rozpoznawalnych, czytelnikowi łatwiej jest uwierzyć w to, że przedmiot, który w normalnym świecie jest oknem, tu stanowi portal do alternatywnej rzeczywistości. Bo w końcu magia czai się w normalności. Popatrz na szafę z „Opowieści z Narnii” – po co C.S Lewisowi była ta część powieści, w której opisywał życie dzieci w bombardowanym Londynie, ich podróż na prowincję do domu profesora Kirke’a? Ano po to, aby najpierw zbudować świat realny, taki, w którym wszyscy się odnajdą, aby potem dopiero wprowadzić szafę. Ta jest z pozoru zwyczajnym meblem. Dopiero przez przypadek mała Łucja odkrywa, że to drzwi do innego wymiaru. Gdyby Lewis nie poprowadził bohaterów na początku przez realny świat, ich przejście na drugą stronę nie zrobiłoby takiego wrażenia. Przede wszystkim zaś nie byłoby wiarygodne.
Robert Ziębiński: Tworząc świat baśniowy – Narnię, Lewis nawiązywał także do motywów znanych z wiary chrześcijańskiej.
Robin Hobb: Ofiara króla Aslana, która jest ofiarą Chrystusową, jest przekonywująca i czytelna do odbiorcy dzięki temu, że odnosi się do podstaw wiary. Oczywiście – nie ulega wątpliwości, że Lewis, który był głęboko wierzący, nawiązywał tu celowo do religii, ale nie zmienia to faktu, że opowieść stała się tak nośna, bo była łatwo rozpoznawalna dla odbiorcy.
Robert Ziębiński: A zatem trzeba zawsze bazować na czymś, co jest znane odbiorcy?
Robin Hobb: Jeśli napiszę w powieści, że bohater wskakuje na konia, pędzi na nim czterysta kilometrów w jedną noc, a nad ranem daje trochę owsa i jadą dalej, czytelnik rzuci książką przez pokój i więcej do niej nie zajrzy. Wiemy przecież, że prawdziwy koń w realnym świecie padłby po takim rajdzie i tyle byłoby z podróży. Nie mówiąc o tym, że przejechanie konno czterystu kilometrów w jedną noc jest niemożliwe. Więc nie czterysta a czterdzieści. I koń musi odpoczywać, bo zdechnie. Komuś może wydawać się to dziwne. Ej, powieści fantasy mają magię, więc dlaczego to nie może być magiczny koń albo bohater nie może mieć magicznego napoju?
Robert Ziębiński: No właśnie, dlaczego?
Robin Hobb: Może, owszem. Ale jeśli przed wprowadzeniem magicznego napoju nie opiszemy magii, ten efekt nie zadziała O tym niestety większość autorów fantasy zapomina. Stąd w tylu powieściach magia pojawia się deus ex machina – wyskakuje nagle, gdy autor tak się zapędzi w historii, że uratować może go tylko czynnik nadprzyrodzony. Tymczasem wprowadzenie takiego elementu bez uprzedzenia, zamiast pomagać, burzy spójność książki. Nietrudno jest stosować rozwiązania rodem z tanich powieści z lat 30., np. nadludzkim wysiłkiem woli wydostał się z płonącego samochodu. Sztuką jest zbudowanie świata, w który czytelnik wierzy od początku do końca.
Robert Ziębiński: Przygody Harry Pottera, „Opowieści z Narnii” – to powieści fantasy, których akcja toczy się na styku świata realnego i magicznego. I tu łatwiej budować odwołania do rzeczywistości. Ale fantasy to gatunek, który bardzo często buduje świat od podstaw magiczny. Czy także w nim muszą działać te mechanizmy?
Robin Hobb: Muszą działać jeszcze mocniej, ponieważ budujemy świat, który ma się nijak do naszego, a czytelnik, zanim się w nim zanurzy, musi znaleźć oparcie. To oparcie buduje się je na wielu poziomach. Począwszy od konstrukcji świata, w którym żyją bohaterowie, i tu mamy wszystko od ustroju politycznego, przez architekturę, po ekonomię – na zachowanie ich samych kończąc. Nie możesz np. stworzyć miasta w górach odciętego od świata, które nie posiada żadnego wewnętrznego systemu handlowego, bo jego mieszkańcy zwyczajnie umrą z głodu. (śmiech). Weźmy dla przykłady „Grę o tron”. Dzięki czemu George’owi Martinowi udało się stworzyć świat, który pokochały miliony? Ano stało się tak dlatego, że Martin sprawił, że ten świat jest wiarygodny w zasadzie na niemal każdej płaszczyźnie. Walka o tron to nic innego, jak walka o władzę, podobna do tych, jakie rozgrywały się u nas w średniowiecznej Europie. Ustroje polityczne, jakimi rządzą się państwa w Westeros wzorują się na prawdziwych politycznych podziałów i wizji. Strategie, wojny podjazdowe i dworskie – to wszystko mogłoby się wydarzyć w naszym świecie, bez udziału magii i smoków. Do tego bohaterowie – wszyscy oni zachowują się jak ludzie. Mają swoje namiętności, słabości, skrywają tajemnice. Bywają źli i wyrachowani, ale też i rycerscy i uczynni. Jak w życiu. Wszystko to buduje świat, który w finale wprowadza smoki i magię tak, że będąc czytelnikiem czy widzem, wierzymy, że tak tam jest. Ale nie byłoby to możliwe, gdyby martinowskie Westeros na poziomie konstrukcji nie było lustrzanym odbiciem naszej rzeczywistości. Idźmy dalej – „Władca pierścieni”, czyli biblia fantasy, to przecież świat, który na wielu poziomach odnosi się do naszej rzeczywistości. Tolkien odciął się od interpretacji, jakoby „Władca…” był alegorią atomowej zagłady, ale już od nawiązań do całej drugiej wojny światowej nie. Powieść pisana była w czasie jej trwania, czuć w niej lęk przed wielką wojną, a opis zła i armii podbijającej świat, choć w jej skład wchodzą nieumarli jednoznacznie kojarzy się z tym, co działo się podczas drugiej wojny światowej.
Robert Ziębiński: Czy można zatem powiedzieć, że fantasy (i cała fantastyka), to tylko pozornie łatwy i dający autorowi wiele wolności twórczej gatunek. W praktyce zaś wymaga on od twórcy niezwykłej konsekwencji i świadomości?
Robin Hobb: Przede wszystkim autor musi mieć świadomość, że nie pisze dla siebie, ale dla ludzi. Że powodzenie komercyjne powieści czy cyklu uwarunkowane jest zainteresowaniem czytelników. A ich nie można traktować jak idiotów. Dla nich trzeba budować świat, tak, aby w niego uwierzyli. Podkreślę to jeszcze raz – mówimy o powieściach komercyjnych. O pisaniu, które ma się sprzedawać i być czytane. W zasadzie cała historia fantasy sprowadza się w tym wypadku do tworzenia światów tak prawdziwych, że nikt nie neguje istniejącej w nich magii. Wcale nie twierdzę, że nie da się uwolnić wyobraźni tak mocno, że napisze się powieść łamiącą wszystkie zasady, która zbuduje świat tak abstrakcyjny, że klękajcie narody. To się da zrobić. Więcej, to się dzieje. Z tym, że musimy mieć świadomość, że mówimy już nie o prozie komercyjnej, gatunkowej, a artystycznej, a w niej możemy naprawdę wszystko. Ale autorzy tych powieści mają świadomość, że to wszystko się nie sprzeda. To już rzeczy dla kogoś, kto sięga po literaturę nie dla rozrywki, a poszukując bodźców, nazwijmy je, intelektualnych.
Robert Ziębiński: Nie istnieje zatem połączenie prozy intelektualnej i rozrywkowej?
Robin Hobb: Nie o to chodzi. Pewnie, że istnieje, weźmy choćby pierwszego z brzegu Dona DeLilo, który miesza w swoich powieściach wszystko: od literatury eksperymentalnej, po kryminał. Ale pisanie mądrej fantastyki i fantasy wymaga od autora sporej wiedzy i warsztatu, z czego autorzy często nie zdają sobie sprawy.
Robert Ziębiński: Brak warsztatu sprawia, że powieści fantasy grzęzną w schematach?
Robin Hobb: Nie tylko brak warsztatu. Także brak umiejętności planowania i w ogromnej mierze nieświadomość gatunku, który się uprawia. Wspominałam, że „Władca pierścieni” jest alegorią wojny. Idźmy dalej – większość literatury gatunkowej da się odczytać jako alegorię czy parafrazę otaczających nas zjawisk. „Gra o tron” to opowieść o władzy i walce o nią. „Harry Potter” jest powieścią o dojrzewaniu. I tak dalej. Aby w powieści zagrały wszystkie elementy, autor musi mieć świadomość opowiadanej historii . No i chcieć coś opowiedzieć. Jeśli ogranicza się tylko do wykorzystania schematu (np. bohater wyrusza w podróż, aby w finałowej walce z siłami ciemności ocalić świat), to w zasadzie już koniec powieści. Autor utonie w powtarzalności schematu i nigdy ponad niego nie wyskoczy. Dlatego fantasy to pozornie łatwa literatura. Ma swoje schematy, dopuszcza magię i elementy nadprzyrodzone. Wszystko, co teoretycznie daje twórcy wolną rękę, ale też wymaga od niego kreatywności i umiejętności tworzenia świata. A ta umiejętność jest w finale największym testem na rozumienie wolności. Bo z pisaniem jest trochę jak życiem w społeczeństwie. Nasza wolność jest nieskończona, ale musimy umieć z niej korzystać, tak, aby nie zmieniła się w arogancję i anarchię.