3 po 3 (część I)
Trochę ze sobą walczyłem, bo w sumie nie robiłem tego od ponad roku… Ale… Może jednak odrobinę wrócę do czegoś, co kiedyś sprawiało mi ogromną frajdę, a potem zaczęło nudzić – czyli oceniania filmów. Z tą różnicą, że nie mam zamiaru uskuteczniać wielkich elaboratów, bo ani nie mam na to czasu, ani wam zapewne nie chce się takich rzeczy czytać.
Formuła jest prosta. Kiedyś prowadziłem podobny dział w Newsweeku i tam się to sprawdzało, więc,czemu do tego nie wrócić. A zatem raz w tygodniu wpis z cyklu 3 po 3. Trzy filmy, które mi się podobały. I trzy filmy, które kompletnie rozczarowały. Po kilka zdań. A zatem zaczynam.
3 razy TAK
(Nie)dobra kobieta, reż. Abner Pastoll (CDA Premium/Mayfly)
Wychowałem się na brytyjskim kinie młodych gniewnych. Ta estetyka, ten sposób narracji przez lata był najbliższy mojej wrażliwości, dlatego też zawsze z ogromną radością wypatruję filmów, które do „kitchen sink drama”, jak potocznie nazywano ten trend w kinie, nawiązują. „(Nie)dobra kobieta” zaczyna się jak klasyczny dramat o zmarnowanym życiu w zamarnowanej dzielnicy. Sarah (fenmenalna Sarah Bogler) jest młodą wdową samotnie wychowującą dwójkę dzieci. Jej mąż został zamordowany na ulicy, ale sprawców nigdy nie złapano. Ot klasyk – samotna dziewczyna, zła okolica, matka, która potrafi tylko oceniać. Wszystko to zmienia się nagle, gdy do mieszkania Sarah wpada młody diler. Chłopak okradł lokalnych mafiozów. I tak powoli dramat zamienia się w film z zemsty, czy raczej współczesną wersję mitu o Medei. Bo Sarah jest Medeą, a jej zemsta będzie bezlitosna i okrutna. Kapitalne kino, które wodzi nas nie tylko za nos, ale przede wszystkim za serducho.
Zabójca doskonały, reż. Philip Barantini (Ipla, vod.pl)
Kandydat na najgłupsze tłumaczenie tytułu roku. W oryginale „Zabójca doskonały” nosi tytuł „Villian” i w żaden sposób nie sugeruje on, że bohater jest zabójcą. Eddie (Craig Fairbrass, który tym razem gra, a nie udaje) wychodzi właśnie z więzienia. Odsiedział swoje i marzy o spokoju. To były drobny gangster, który nie chce już zadym. Chciałby prowadzić pub i przeżyć to, co mu zostało w spokoju. Ale Eddie ma brata. A ten spokoju ani nie chce, ani nie rozumie. „Villian” to taka brytyjska odpowiedź na „Życie Carlita”, ale bez blichtru i pieniędzy. Eddie żyje w biednej dzielnicy, otaczają go biedni ludzie. I tu znów wracamy do klimatu młodych gniewnych. Znów mamy gangsterów. Tyle że Eddie nie ma w sobie tej woli życia co Sarah. Ale też nie może mieć. Jest skazany na klęskę, choć zrobi niemal wszystko, żeby przetrwać. Kawał solidnego, mocnego kina.
Młodzi kanibale, reż. Kris Karr/Sam Fowler (CDA Premium)
Potworne recenzje zebrał ten film, oj potworne. W zasadzie sugerując się nimi, należałby go omijać szerokim łukiem. Ale coś mnie tknęło i postanowiłem obejrzeć. Faktycznie – pierwszy kwadrans jest niedobry, bo sugeruje coś z pogranicza ni to komedii, ni to niedobrego horroru, który chciał być dobry. Ale jeśli przymknie się na to oko, tudzież zaciśnie oczy i przebrnie… Wtedy docieramy do bardzo ciekawego filmu bawiącego się mitem o wendigo. Takie połączenie survival horroru z monster movie. Grupka młodych ludzi pada ofiarą stwora, którego widzą tylko oni. To brzmi fajnie. A dalej jest tylko lepiej. Główna bohaterka sprawdza się jako final girl, a poza nieszczęsnym kwadransem reszta jest już bardzo fajna. Nie jest to film, który zdobędzie wszystkie nagrody świata, ale widać w nim, że jego twórcy mieli pomysł i postanowili opowiadać po swojemu. Z drobnym ukłonem w stronę Neila Marshalla i jego „Zejścia”. Generalnie – szacun.
3 razy NIE
Books of Blood, reż. Brannon Braga (Hulu)
No nie udało się. Kolejne podejście do kanoniczej antologii grozy Clive’a Barkera, mimo udziału samego pisarza, trudno uznać za coś ciekawego. Ot splecione z sobą niezbyt wciągające historie (Barker z Bragą wymyślił nową story). Ani to straszne, ani perwersyjne, ani klimatyczne. Sprawne, tak. Ładnie sfotografowane – bardzo. Ale pozostawiające widza absolutnie obojętnym. A to najgorszy grzech horroru.
Nawiedzony dwór w Bly, reż. Mike Flanangan i inni (Netflix)
Jest taki film „The Innocents” Jacka Claytona z 1961 roku i jest on absolutnie mistrzowską adaptacją „W kleszczach lęku” Henry’ego Jamesa. Niestety oglądając to, jak namęczył się z tą historią Mike Flanangan w „Nawiedzonym dworze w Bly”, autentycznie zrobiło mi się chłopa żal. 9 odcinków męczenia kota, żeby nawet na sekundę nie zbliżyć się do poziomu grozy i osaczenia, jakie sześćdziesiąt lat temu wyczarował Clayton. Biedny i po co komu to to było. I nie – nie dawajcie sobie wmówić, że to horror psychologiczny. Takie coś może powiedzieć tylko ktoś, kto w życiu horroru psychologicznego nie widział. To, że z ekranu wieje nudą, nie znaczy, że ta nuda jest mądra. Nic z tych rzeczy. To po prostu brak pomysłu na historię. Jeśli ktoś ma ochotę poszukać, to stanowczo ciekawszą wariacją na temat Jamesa (prequel do historii) był perwersyjnie niepokojący „The Nightcomers” Winnera z demonicznym Marlonem Brando.
The Doorman, reż. Ryuhei Kitamura (Apple TV)
Jestem wielkim fanem Kitamury. Uwielbiam jego wyobraźnię i to, jak potrafi umiejętnie bawić się makabrą i okrucieństwem. Liczyłem na mroczny, mocny thriller o najemniczce walczącej ze złymi, a dostałem kalkę „Szklanej pułapki” z aktorami, którym się po prostu nie chce. Choreografom nie chciało się też popracować nad scenami walk. Zawód. I to bardzo duży.