
Scarlett Johansson
Najbardziej obstawiana gwiazda, jaką spotkałem. Agentka, agent, asystentka. Wszyscy obok. Jak potem dowiedziałem się – to nie wynikało z lęku ani z gwiazdorzenia. Kilka tygodni wcześniej ukazał się w amerykańskich mediach wywiad z Johansson, który dziennikarka wymyśliła, i od tamtej pory postanowiono nas pilnować. Nas, dziennikarzy, nie gwiazdę.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): W 2011 otrzymałaś swoją gwiazdę w hollywoodzkiej Alei Sław. To dla ciebie coś na kształt podsumowania kariery?
Scarlett Johansson: Mam nadzieję, że nie. Siedzę w tym biznesie już od dwudziestu lat, ale nie odnoszę wrażenia, że powiedziałam już wszystko. Obym się nie myliła. Ale przyznaję, bo nie ma się co oszukiwać, własna gwiazda to coś, co niesamowicie schlebia ego artysty. Poza tym to taki ostatni powiem staroświeckości w Hollywood. Podczas kiedy wszystko tam gna do przodu, światem rządzą efekty specjalne, współczesne technologie, Aleja Gwiazd to coś rodem z dawnej epoki. Z tym całym odciskiem rąk w cemencie itp. przypomina styl glamour lat 30. ubiegłego wieku, a ja jestem bardzo nostalgiczną osobą.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): A jak się przyznaje gwiazdy w Alei Sław?
Scarlett Johansson: Wiem tyle, że zbiera się specjalna komisja, która wybiera nazwiska artystów, którzy w danym roku zostaną gwiazdą wyróżnieni. Ale spośród kogo wybierają i jaki jest ich klucz nie mam pojęcia.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Mówisz o sobie, że jesteś nostalgiczna, i coś w tym jest. Wiele osób postrzega cię jako aktorkę nie z tej epoki, kobietę o bardzo retro urodzie itp.
Scarlett Johansson: Czy jestem retro i czy gram w retro stylu to pytanie nie do mnie, a tych, którzy mnie oceniają. Nie czuję się retro. Wyglądam jak wyglądam i nie mam zamiaru tego wyglądu zmieniać. Ale faktycznie jest tak, że ubierając się, staram się być klasyczna, bez popadania w staroświeckość, ale bez przesadnej ekstrawagancji. I tak chyba jest ze wszystkim, co robię. Lubię rozsądny balans między tym, co klasyczne, a tym, co szalone. Nie chcę przesadzać w żadną stronę.
Nie mogę stworzyć Janet Leigh od nowa. Muszę być nią. A to także wielkie wyzwanie, grać tak, aby widownia zapomniała, że patrzy na mnie, a miała przed oczyma Janet Leigh.
Scarlett Johansson
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Dwadzieścia lat w branży to szmat czasu, biorąc pod uwagę fakt, że masz dopiero dwadzieścia osiem lat. Zaczynałaś w kinie jako cudowne dziecko, powiedz, czy istnieje złoty środek na to, aby płynnie przejść z ról dziecięcych do poważnego grania? Doskonale wiesz, że należysz do grona wybranych – większość dziecięcych gwiazd nigdy nie przebija się do dorosłego kina.
Scarlett Johansson: Moja kariera jest dość specyficzna i mało przystaje do schematu dziecięcej gwiazdy. O mnie zawsze dbała mama, z którą byłam w dobrych relacjach i która zawsze stawiała rodzinę nad karierę. Do tego mieszkałam w Nowym Jorku, miałam to szczęście, że otaczali mnie rozsądni ludzie, którzy nie pozwolili, żeby woda sodowa uderzyła mi do głowy. Dlatego nie mogę mówić w imieniu każdej dziecięcej głowy, bo miałam dużo szczęścia do ludzi i ról. A potem przyszło „Między słowami” i płynnie zmieniłam swój status z dziecięcej gwiazdy na gwiazdę dla dorosłych. Grając ostatnio w „Kupiliśmy Zoo”, uświadomiłem sobie, jak bardzo dziś zmienił się status dziecięcych gwiazd.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): To znaczy?
Scarlett Johansson: Zabrzmi to strasznie, ale moich czasach nigdy nie ścigali nas paparazzi i nie interesowały się nami tabloidy – oczywiście za wyjątkami dzieci, które w bardzo głośny sposób próbował zachowywać się jak dorośli – teraz jest zupełnie inaczej. W „Kupiliśmy Zoo” grałam razem z Elle Fanning (gwiazda „Super 8” przyp. red.), która ma raptem czternaście lat i cały czas była oblegana przez paparazzich. Dlatego wydaje mi się, że dzisiejsze dziecięce gwiazdy, będące pod ciągłym obstrzałem brukowej prasy, będą miały naprawdę duży problem z staniem się dorosłymi aktorami, bo już teraz traktowane są przez media jak dorośli. To presja, która może uniemożliwić im start w dorosłe życie i zohydzić ten zawód.

Robert Ziębiński (Dzika Banda): A ty jak radzisz sobie z paparazzi?
Scarlett Johansson: Jak tylko mogę staram się ich ignorować. Nie jest to łatwe, ale da się zrobić.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Być może twoje zdrowe podejście do kariery i szumu dookoła twojej osoby wynika z tego jesteś w połowie Europejką, a tutejsze gwiazdy mają o wiele większy dystans do kariery niż Amerykanie.
Scarlett Johansson: Może coś w tym jest. Mój tata jest Holendrem, matka Żydówką. Ojciec ma bardzo specyficzne poczucie humoru, oschłe i bardzo zjadliwe. Zawsze był zdystansowanym do wszystkiego człowiekiem i chyba tego nauczyłam się od niego.
Lubię rozsądny balans między tym, co klasyczne, a tym, co szalone. Nie chcę przesadzać w żadną stronę.
Scarlett Johansson
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Film „Avengers” to opowieść o tym, jak komiksowi superbohaterowie tacy jak Hulk, Iron Man, Kapitan America, Thor łączą się w tytułową drużynę, by walczyć ze złem. Grasz tam Czarną Wdową superszpiega, który z nimi współpracuje. Twoja bohaterka paraduje po planie w seksownym obcisłym wdzianku.
Scarlett Johansson: Gdyby ktoś zobaczył, jak wygląda plan filmowy i całe to czołganie się na kolanach, stwierdziłby od razu, że nie ma niczego seksownego w byciu superbohaterką (śmiech). W dodatku wciskasz się w obcisły, niezwykle przylegający do ciała kostium, kręcisz scenę walki i po jednym dublu jesteś spocona jak szczur. Uwierz mi, kiedy pot ścieka ci z każdego włoska na głowie, nie myślisz o byciu seksowną. Choć przyznam, że kiedy stoisz obok Chrisa Hamswortha i wiesz, że zaraz go kopniesz, to owszem jest to dla kobiety budujące doświadczenie. W końcu walczyć z kimś, kto jest od ciebie dwa razy większy, i jeszcze mu dokopać, to łechce próżność. (śmiech)
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Ale przyznasz, że seksowna superbohaterka to popkulturowy stereotyp, z którym jeszcze nikt nie odważył się zerwać.
Scarlett Johansson: Jon Favreau w „Iron Manie 2” filmie, w którym po raz pierwszy pojawiła się moja bohaterka, czyli Czarna Wdowa, chciał, żebym była bardzo seksowną suką, która bez trudu nakopuje facetom – i to był komiksowy schemat. W „Avengersach” Joss Wheadon za punkt honoru przyjął sobie odcięcie się od stereotypów. Pewnie, że wizerunku postaci nie zmienimy, bo przecież obowiązuje nas to, jak narysował Czarną Wdowę Stan Lee (twórca serii komiksowej „Avengers” – przyp. red.), ale mogliśmy – i Joss to zrobił – nie ograniczać jej obecność do pokazywania seksownych majtek. Dodać jej przeszłość, uczynić bardziej kobietą niż seksowną wydmuszką. Czarna Wdowa zatem ma swoje wątpliwości, potrafi być czuła, choć oczywiście wciąż wygląda diablo seksownie i wciąż potrafi skopać kilka tyłków. W ogóle kiedy Joss zjawił się na planie, powiedział jedno – ten film nie będzie spełnieniem mokrego snu nastolatka, a dobrze napisaną zabawą w kino o superbohaterach.

Robert Ziębiński (Dzika Banda): W którym wszystkie sceny kaskaderskie podobno wykonujesz sama?
Scarlett Johansson: Sceny walk tak, wszelkie ujęcia, w których wiszę na linach także. Ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że na planie nie było kaskaderów. Producenci umarliby na serce, gdyby ich nie było.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): „Avengers” to jeden z nielicznych filmowych adaptacji komiksów, która autentycznie bawi, bo chce być zabawna a między postaciami iskrzy chemia.
Scarlett Johansson: Dowcip to zasługa świetnych dialogów, jakie napisał Wheadon. A co do chemii to powiem tak, niektórym twórcom wydaje się, że kiedy kręcisz film o superbohaterach, nie musisz dbać o psychologiczne relacje między bohaterami. Przecież wszyscy są wymyśleni, więc po co zawracać sobie takimi szczegółami głowę. Ale to nie jest prawda. Każdy film, nieważne czy to dramat, czy adaptacja komiksu, swoją wiarygodność bierze właśnie z relacji między postaciami. Jeśli nie ma między nimi chemii, widz nie poznaje zależności ich łączących, a wtedy nic dobrego z takiego filmu nie wychodzi. W „Avengersach” bardzo długo rozmawiałam z Jossem o relacjach łączących Nicka Fury’ego, szefa organizacji S.H.I.E.L.D. (grany przez Samuela Jacksona – przyp. red.), z Czarną Wdową. Skąd się wzięła w jego organizacji, jaką pełni w niej funkcję, co myślą o sobie nawzajem. Dzięki tym rozmowom udało nam się – wydaje mi się – stworzyć postać żywą a nie papierową.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Prosto z planu „Avengersów” trafiłaś na plan „Hitchcocka”, filmu opowiadającego o kulisach powstawania „Psychozy”, gdzie wcielasz się w jak najbardziej autentyczną postać legendarnej aktorki Janet Leigh…
Scarlett Johansson: I to jest niesamowite przejście z komiksowej postaci do kogoś prawdziwego. Grając Czarną Wdowę, moim jedynym ograniczeniem był kostium. Ta postać została już tak narysowana i koniec. Ale jej głos, to jak się rusza, jak się zachowuje to moja prywatna interpretacja. W przypadku Janet Leigh nie ma mowy o wymyślaniu postaci. Każdy na świecie widział chyba „Psychozę”, większość ludzi wie, jak wyglądała Janet Leigh, w dodatku wystarczy pogrzebać odrobinę w Internecie, by usłyszeć, jak mówiła, jak się ruszała i kim była.

Robert Ziębiński (Dzika Banda): Granie prawdziwych postaci ogranicza aktorsko?
Scarlett Johansson: Bynajmniej nie o to chodzi. Raczej o fakt, że o ile w przypadku Czarnej Wdowy mogłam wymyślać, co mi przyszło do głowy, tak tu muszę trzymać się rzeczywistości. Nie mogę stworzyć Janet Leigh od nowa. Muszę być nią. A to także wielkie wyzwanie, grać tak, aby widownia zapomniała, że patrzy na mnie, a miała przed oczyma Janet Leigh. Kto wie, czy nie większe od grania postaci fikcyjnych.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Przez lata w środowisku filmowym krążyła plotka, że zagrasz w innej biografii, czyli filmie o Marii I Stuart, królowej Szkocji, ściętej w XVI wieku za intrygi przeciwko królowej Elżbiecie I.
Scarlett Johansson: To nie były plotki. Projekt, który miał być czymś na kształt kobiecej wersji „Walcznego serca”, ciągnął się bardzo długo. Czytałam scenariusz, świetnie napisany, i prawie ją zagrałam. Prawie, bo jak to często bywa w Hollywood, mimo iż wszystko idzie w dobrą stronę, obsada jest zebrana, reżyser przymierza się do pracy, coś nagle staje na przeszkodzie i projekt zostaje zawieszony. Tak stało się z „Mary – Królową Szkotów”. Niestety nie sądzę, aby ktoś jeszcze ten film reaktywował.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Mówiąc o plotkach dotyczących filmów, w których masz zagrać. W Polsce gigantyczną popularnością cieszył się film Johna Carney’a „Once”, podobno pojawisz się w jego nowym filmie.
Scarlett Johansson: Nazywa się „Can a Song Save Your Life?”, ale niestety się w nim nie pojawię. Miałam zagrać, spotkaliśmy się kilka razy, czytałam scenariusz, ale John rozpoczyna zdjęcia w chwili, gdy ja kręcę film, i nic z tego nie wyszło. Za to w jego filmie na pewno zagra Mark Ruffalo, czyli filmowy Hulk z „Avengersów”. (Scarlett zastąpiła Keira Knightley – przyp. RZ)
…jak to często bywa w Hollywood, mimo iż wszystko idzie w dobrą stronę, obsada jest zebrana, reżyser przymierza się do pracy, coś nagle staje na przeszkodzie i projekt zostaje zawieszony.
Scarlett Johansson
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Ale podobno planujesz wyreżyserować adaptację „Letniej przeprawy” Trumana Capote?
Scarlett Johansson: Tak i prace nad filmem już trwają. Ale jeszcze będą się trochę przeciągały w czasie, a gotowy film powinien ujrzeć światło dzienne w 2014 roku.
Robert Ziębiński (Dzika Banda): Grasz, śpiewasz, reżyserujesz, jest jeszcze coś, co chciałabyś w swojej artystycznej karierze zrobić, a czego nie próbowałaś?
Scarlett Johansson: Nie myślałam o tym. Na pewno chciałabym wrócić do śpiewania i nagrać nowe piosenki, ale nie mam póki co na to czasu. Za dużo obowiązków za mało czasu.