Dan Brown
Kiedy rozmawialiśmy, Brown był na szczycie szczytów. A zachowywał się jak kolega, z którym lata człowiek przegadał. Ot, paradoks gwiazdy – te największe zazwyczaj są normalne. Te, które chcą być największe… no cóż…
Robert Ziębiński: Jakie to uczucie być najpopularniejszym pisarzem na świecie?
Dan Brown: No masz! Nie mogłeś zacząć od jakiegoś lżejszego pytania! A poważnie – sukces to wspaniała sprawa, dzięki niemu jestem wolnym od jakichkolwiek zobowiązań i zmartwień człowiekiem. I to uczucie jest cudowne. Tyle, że w sukcesie łatwo się zagubić. Dlatego co wieczór, gdy przebieram się w piżamę i kładę spać, zawsze powtarzam sobie w głowie – Dan jesteś tylko zwykłym facetem, który opowiada historie, to mógł być każdy.
Robert Ziębiński: A mógł?
Dan Brown: Nie wiem. Gdyby istniał wiarygodny i sprawdzony przepis na bestseller, otaczaliby nas sami świetnie sprzedający się pisarze. Tyle, że go nie ma, a odniesienie sukcesu na tym rynku to losowa loteria.
Robert Ziębiński: Czyli woda sodowa ci nie uderzyła do głowy?
Dan Brown: Raczej nie. Nie szastam pieniędzmi na prawo i lewo. Mam jedną żonę, która kocham, jeżdżę starym Lexusem, nie mam jachtu, szafy drogich ubrań. Zero skandali, zwyczajne życie.
Robert Ziębiński: Spodziewałeś się, że „Kod Da Vinci” będzie taką bombą wydawniczą?
Dan Brown: Ty, ja i chyba każdy człowiek na tym świecie pragnie odnieść sukces, być zauważonym i docenionym za to co robi – to naturalne uczucie. Tak, więc gdy pisałem swoje pierwsze powieści miałem nadzieję, że uda mi się wstrzelić w rynek, odnieść sukces, dobrze zarabiać itp., ale to, co się stało po wydaniu „Kodu…” przeszło moje najśmielsze marzenia.
Robert Ziębiński: Mówi się, że w Stanach Zjednoczonych są dwie rzeczy, które sprzedają towar – sex i skandal. Nigdy nie rozbierałeś się w magazynach, ale skandal „Kodem…” wywołałeś.
Dan Brown: (Śmiech). Wiem, że mało, kto mi wierzy, ale pisząc „Kod…” nie sądziłem, że wywoła on skandal. Przecież idea ziemskiej linii potomków Boga, czyli dzieci, które spłodził Chrystus z Marią Magdaleną nie była ani nowa, ani odkrywcza. Pisałem thriller, którego osią fabularną była dość znana opowieść, a tu nagle okazało się, że obrażam uczucia religijne większości osób na świecie. To, co działo się dookoła „Kodu…” to był skandal, tylko jakaś masowa histeria.
Robert Ziębiński: Gdybyś wtedy przyjechał do Polski zostałbyś zlinczowany. W skrajnie katolickich programach publicystycznych uznawano cię za diabła.
Dan Brown: Ale ja nie jestem diabłem, ani demonem. Tylko zwykłym pisarzem, który wykoncypował sobie taką a nie inną historię. Jeśli mam być szczery to byłem święcie przekonany, że pisząc pierwszą swoją powieść, czyli „Cyfrową twierdzę” uda mi się w Stanach wywołać skandal. Ona była skrojona marketingowo – pisałem tam z premedytacją o lękach, jakie dotykały wówczas Amerykanów, czyli inwigilacji prywatnych danych przez służby specjalne, tym, że nasze rozmowy, meile itp. są badane, czytane przez CIA. Wydawało mi się, że to będzie hit. No i źle mi się wydawało. „Kod…” powstał już bez tego rynkowego ciśnienia, po prostu jako kolejna powieść z Robertem Langdonem. Całe to zamieszanie dookoła niego było dla mnie autentycznym szokiem. Wrócę jeszcze na sekundę do tego nazywania mnie diabłem. Często pisano, że „Kod…” to powieść, której zamierzeniem jest wystawić na próbę wiarę w Boga. To jedno z najgłupszych stwierdzeń, jakie mogło paść w jej stronę. „Kod…” jest częścią popkultury a popkultura nie wystawia niczyjej wiary na próbę. Jeśli ktoś zwątpi w Boga po przeczytaniu „Kodu…” nie znaczy to, że jestem diabłem, a że jego wiara była słaba.
Robert Ziębiński: Wspomniana przez ciebie „Cyfrowa twierdza” i dwie pozostałe powieści sprzedawały się w okolicach 10 tysięcy egzemplarzy. Pamiętasz moment, w którym uświadomiłeś sobie, że niskonakładowy Dan Brown to przeszłość? Że jesteś królem wydawniczego świata?
Dan Brown: Była cała masa małych, drobnych zdarzeń, które uświadamiały mi to, co się zmienia w moim pisarskim statusie. Pamiętam, byłem w Portland na spotkaniu autorskim, na które przyszło ciut więcej osób niż zazwyczaj. Podczas niego nie zastanawiałem się, skąd nagle ta zwyżka publiczności. Dopiero, gdy dotarłem do hotelu, ktoś z obsługi hotelowej wręczył mi faks od wydawcy. Wtedy dowiedziałem się, że „Kod…” jest numerem jeden na liście „New York Timesa”. Drugie takie istotne dla mnie zdarzenie miało miejsce w grudniu 2003 roku. „Kod Da Vinci” ukazał się w Stanach w marcu, pod koniec grudnia książka wciąż sprzedawała się po kilkuset egzemplarzy dziennie. Myślałem – to pewnie normalna sprawa, każdy bestseller tak ma. I wtedy zapytałem kilku pisarzy, których znam i którzy świetnie się sprzedają, czy to normalne. Ich odpowiedź uświadomiła mi, że to, co dzieje się z „Kodem…” to fenomen, bowiem żaden z ich bestsellerów tak długo nie sprzedawał się tak dobrze.
Robert Ziębiński: Zaraz po światowym sukcesie pojawiły się osoby, które zarzuciły ci plagiat. Spodziewałeś się tego?
Dan Brown: Publicznie mówi się od dwóch procesach, jakie miałem o plagiat – oba zresztą wygrałem. Ale to tylko szczyt góry lodowej. Ilość osób, która zjawiała się i zjawia w moim wydawnictwie, nie tyle oskarżających mnie, co mających różne roszczenia, jest powalająca. Czy tego się spodziewałem? Mój wydawca ostrzegał mnie, że przy sukcesie na taką skalę prędzej czy później zjawi się ktoś, kto będzie chciał mnie zaskarżyć. To niestety jest ciemna strona sukcesu – zawsze pojawiają się ludzie, którzy chcą na tobie zarobić, jak pijawki podczepiają się pod to, co osiągnąłeś z nadzieją, choć trochę tego tortu uda im się uszczknąć. Na początku mnie to bolało potem zacząłem to ignorować.
Robert Ziębiński: A bolą cię jeszcze negatywne recenzje?
Dan Brown: Paradoks recenzji moich książek polega na tym, że gdy osiem lat temu nie byłem znanym pisarzem i sprzedawałem sobie po cichu swój dziesięciotysięczny nakład, zbierałem bardzo przychylne i ciepłe recenzje. „Cyfrowa twierdza” była porządnie skrojonym thrillerem, „Anioły i demony” dobrym czytadłem na wieczór itp. Potem przyszedł „Kod…” i wszystko się zmieniło. Jakby nagle ktoś zmienił zdanie o 180 stopni. Większość recenzentów zaczęła wieszać na mnie psy, nazywać grafomanem, nieudacznikiem. To ciekawe, przyznasz. Jak zależnie od twojego statusu zmienia się punkt widzenia krytyków.
Robert Ziębiński: Przeczytać ci fragment recenzji „Zaginionego symbolu” z „Financial Times”?
Dan Brown: Dawaj.
Robert Ziębiński: „Oto powieść, która jest o niczym i zostawia czytelnika z niczym” – co ty na to?
Dan Brown: Znam to, mogę ci nawet powiedzieć, kto to napisał. Autorem tej dość zjadliwej noty jest pan, który sam pisze powieści, niestety żadna się nie sprzedała. Większość tych najbardziej złośliwych i zjadliwych recenzji piszą ludzie, którym nie wyszła kariera literacka, w ten sposób wyżywają się na tych, którym się udało. Zawiść to rzecz ludzka, nie ma na nią lekarstwa. Myślę, co więcej jestem tego pewny, że w Polsce obserwujesz to samo zjawisko. Pisarzy, poetów, którzy pracują w prasie i swoje frustracje, niepowodzenia przekładają na innych. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że oni są absolutnie przekonani o swojej wyższości i „lepszości”. Pytanie tylko, czy ja muszę się z kimś ścigać, udowadniać, że jestem lepszy czy gorszy? Otóż nie – moim zdaniem jest dostarczanie ludziom rozrywki, a nie siłowanie się z grupką zakompleksionych panów.
Robert Ziębiński: „Zaginiony symbol”, twoja najnowsza powieść, ukazała się po sześcioletnim milczeniu. Potrzebowałeś tego czasu, żeby oswoić się z zamieszaniem, jakie wybuchło dookoła ciebie, czy dopadł cię blok twórczy?
Dan Brown: Po pierwsze tematyka „Zaginionego symbolu” wymagała bardzo dużo pracy. Reaserch do powieści zabrał o wiele więcej czasu niż przypuszczałem. Poza tym musiałem się przekonać do tej historii, uwierzyć w nią.
Robert Ziębiński: Zaraz, to ty wierzysz w każdą rzecz, którą piszesz?
Dan Brown: (Śmiech) Czepiasz się słów. Chodzi mi o to, że musiałem uwierzyć w to, że potrafię spisać historię masonów w Waszyngtonie w sposób wiarygodny, że uniesie ona fabułę. Nie mówię o tym, że wierzę w spisek masoński mający na celu podbicie świata ani w inne rzeczy, o których pisałem. Po prostu muszę się przekonać do własnej historii. A wracając do pytania. Walka z materią, z której składa się „Zaginiony symbol” trwała dłużej. Po drugie byłem zamieszany w dwa procesy o plagiat, o których już mówiłem, co utrudniało mi pracę i kosztowało mnie sporo nerwów. Po trzecie wreszcie kręciliśmy dwa filmy oparte na moich powieściach, co także zabrało mi sporo czasu.
Robert Ziębiński: W wielu wywiadach podkreślałeś, że „Anioły i demony” oraz „Kod…” to powieści o walce religii z nauką. „Zaginiony symbol” nie kontynuuje tych wątków.
Dan Brown: Bo to powieść o symbiozie nauki i religii. Duchowo bliżej jej do powiedzmy buddyzmu i jego wiary w potęgę ludzkiego umysłu. Tylko proszę nich nikt mi nie zarzuca, że próbuję tym razem obrażać Buddystów. To tylko takie porównanie. Jeśli osią fabularną „Aniołów…” i „Kodu…” było zmaganie się religii i nauki, to w „Zaginionym…” osią jest człowiek i potęga jego umysłu.
Robert Ziębiński: Bałeś się premiery po sześciu latach milczenia?
Dan Brown: Będę nieskromny, ale uważam, że to moja najlepsza powieść, więc byłem jej pewien jako pisarz. Bałem się, jednak, że ludzie stracili zainteresowanie tego typu historiami, że po sukcesie „Kodu…” rynek został nimi zalany i już się przejadły.
Robert Ziębiński: Twoje obawy okazały się bezpodstawne „Zaginiony symbol” to najlepiej sprzedająca się powieść w historii literatury.
Dan Brown: I to jest niesamowite! Wciąż to nie wierzę.
Robert Ziębiński: Ile średnio zajmuje ci research do powieści?
Dan Brown: Napisanie całości bez tak długich przerw jak ostatnio dwa lata. Reaserch rok pisanie drugi.
Robert Ziębiński: Mimo tak długiego okresu przygotowań do pisania, badania materiałów źródłowych, wiele osób zarzuca ci błędy i przeinaczenia faktów.
Dan Brown: Fundamentalne pytanie brzmi – czy ja piszę literaturę faktu lub opracowania historyczne? Otóż, jeśli ktoś tego nie wie, to – nie. Moje powieści to czysta fikcja, thrillery z silnym tłem faktograficznym, którego używam w taki sposób, jaki potrzebny mi jest do budowania napięcia. Stąd przeinaczenia faktów, skróty myślowe itp. Każda osoba, która buduje swoje recenzje, medialne wystąpienia na wytykaniu mi błędów, chyba nie wie, co czyta. Zamiast brać się za gnojenie thrillerów powinni oni zajmować się książkami naukowymi. A takich niestety nie piszę. To chyba wszystko, co mam do powiedzenia na ten temat.
Robert Ziębiński: Czytałeś jakąś powieść, tzw. „nowych Danów Brownów”? Rocznie wychodzi ich kilkadziesiąt.
Dan Brown: Nie. Ale nie wynika to z tego, że uzurpuje sobie prawa do tego typu literatury. Po prostu od dłuższego czasu nie czytam powieści.
Robert Ziębiński: A co?
Dan Brown: Głównie książki historyczne, biografie, starodruki.
Robert Ziębiński: To co czytasz teraz?
Dan Brown: Nie mogę powiedzieć.
Robert Ziębiński: Bo?
Dan Brown: Bo wiedziałbyś, o czym będzie moja kolejna powieść. (śmiech)
Robert Ziębiński: Czyli pracujesz?
Dan Brown: Tak jest. Nie mam ochoty na kolejną sześcioletnią przerwę. Nowa powieść ukażę się pod koniec 2011 najpóźniej w 2012.
Robert Ziębiński: A możesz przynajmniej zdradzić czy jej bohaterem będzie Robert Langdon?
Dan Brown: Będzie. (śmiech).
Robert Ziębiński: Podobno pisząc „Anioły i demony” byłeś na prywatnej audiencji u papieża Jana Pawła II – to prawda?
Dan Brown: Prawda tyle, że odrobinę przeinaczona przez prasę. Nie byłem u papieża na audiencji twarzą w twarz w zamkniętym małym pokoju. Razem z wyselekcjonowaną grupą bodaj czterdziestu osób byliśmy w pomieszczeniu, do którego on wszedł, pobłogosławił nas, odmówiliśmy wspólnie modlitwę. To się nazywało prywatna audiencja. Potem prasa wszystko przekręciła.
Robert Ziębiński: I jakie wrażenia z tak bliskiego kontaktu z Janem Pawłem II?
Dan Brown: Trudno mówić o takich rzeczach. To było wspaniałe przeżycie. Choć muszę powiedzieć, że watykańscy karabinierzy potrafią nieźle zepsuć atmosferę.
Robert Ziębiński: To znaczy?
Dan Brown: Widzisz, gdy papież wszedł do pokoju i nas błogosławił, automatycznie woda mineralna, która mieliśmy w butelkach stała się wodą święconą, którą oni rekwirowali. Zrobiło się z tego zamieszanie, ale jak potem się dowiedziałem, zupełnie uzasadnione. Niestety niektórzy ludzie po wyjściu z takiej audiencji wystawiali na sprzedaż na Ebayu butelki z wodą poświęconą przez Jana Pawła II. Takie zachowanie jest dla mnie jakimś niepojętym absurdem.
Robert Ziębiński: Teraz już cię na taką audiencję do papieża pewnie nie wpuszczą.
Dan Brown: No raczej nie. (śmiech)
Robert Ziębiński: Masz rację sprzedawanie wody święconej na Ebayu to absurd. A co ciebie najbardziej absurdalnego spotkało po odniesieniu sukcesu?
Dan Brown: Bob Smith.
Robert Ziębiński: Słucham?
Dan Brown: Otóż wyobraź sobie, że po światowym sukcesie „Kodu…” okazało się, że niejaki Bob Smith zna mnie bardzo dobrze, jest moim kumplem z akademika i ma znajomych w całych Stanach Zjednoczonych. Niemal na każdym autorskim spotkaniu podchodzą do mnie ludzie, którzy przedstawiają się i mówią – Hej Dan, jestem kumplem Boba Smitha, tego, z którym mieszkałeś w akademiku, strasznie dużo o tobie opowiadał, może skoczymy razem na piwko, Bob pewnie dołączy. Nigdy w akademiku nie mieszkał ze mną żaden Bob Smith! Co nie zmienia faktu, że jest on wszędzie o dużo o mnie opowiada (śmiech).
Robert Ziębiński: Jako wielka literacka gwiazda powiedź jesteś gotowy zagrać koncert wspólnie ze Stephenem Kingiem?
Dan Brown: Czy chciałbym zasilić filary jego grupy Rock Bottom Remainders – nie, błagam miejmy odrobinę litości dla słuchaczy. (śmiech).
Robert Ziębiński: Pytam o to, bo przecież zaczynałeś karierę, jako muzyk.
Dan Brown: No zaczynałem, ale jak widać nic dobrego z tego nie wyszło. Więc chyba lepiej żebym już nie grał.
Robert Ziębiński: Napisałeś piosenkę na olimpiadę w Atlancie.
Dan Brown: To było moje szczytowe osiągnięcie. Po nim nikt już nie zamówił u mnie piosenki (śmiech).
Robert Ziębiński: Mało, kto wie także o tym, że poza thrillerami napisałeś dwie powieści ze swoją żoną.
Dan Brown: Bo to były takie nasze żarciki, które uskutecznialiśmy sobie w domu. Jedna z nich nosi tytuł „187 Men to Avoid: A Survival Guide for the Romantically Frustrated Woman” i była antyporadnikiem. Nie sądziliśmy, że ktoś to wyda. A tu proszę, zaskoczenie. Wydać zostały wydane, ale ze sprzedażą było dużo gorzej (śmiech).
Robert Ziębiński: Wspominałeś o dwóch filmach opartych na twoich powieściach. Krążyły plotki, że chciałeś mieć absolutną artystyczna kontrolę zarówno nad filmowym „Kodem…”, jak i „Aniołami…”.
Dan Brown: Gdybym miał wierzyć we wszystkie plotki krążące na mój temat, powinienem z domu nie wychodzić. Nie, nigdy nie chciałem mieć artystycznej kontroli nad tymi filmami, choćby przez to, że nie znam się na kręceniu filmów. Konsultowano tylko ze mną zmiany w scenariuszu i tyle.
Robert Ziębiński: Lubisz te filmy?
Dan Brown: A ty?
Robert Ziębiński: Szczerze – umierałem z nudów na „Kodzie…”.
Dan Brown: (Śmiech) Masz rację to jednak nudny film. Wolę „Anioły i demony”, zwłaszcza Ewana MacGregora, który jest absolutnie w nich najlepszy. W 2012 do kin trafi „Zaginiony symbol”, prace nad nim już się chyba zaczęły.
Robert Ziębiński: Czy po całym zamieszaniu dookoła twojej osoby wciąż twierdzisz, że bycie „kontrowersyjnym pisarzem to przeżycie magiczne”?
Dan Brown: Nigdy tak nie powiedziałem.
Robert Ziębiński: W materiałach prasowych dotyczących „Zaginionego…” pojawia się takie sformułowanie.
Dan Brown: Ktoś coś przekręcił. Nie ma nic magicznego w kontrowersjach i tym, że w związku z nimi każdemu wydaje się, że może cię obrażać. Pewnie chodziło mi o to, że dobrze jest się wyróżniać od innych, być zauważonym itp., ale na pewno nie jest to magiczne przeżycie.
Robert Ziębiński: Za to magicznym przeżyciem ponoć były święta bożego narodzenia w twoim domu. Czy to prawda, że rodzice rysowali ci mapy i plany z zagadkami, jak dotrzeć do prezentów?
Dan Brown: Tak, ta plotka akurat jest prawdziwa. To dzięki tym zagadkom i łamigłówkom narodziła się we mnie pasja do kryptogramów i rzeczy, które opisuje w swoich książkach. Na szczęście oboje moich rodziców wciąż żyje i gdy w tym roku byliśmy z żoną u nich na święta, znów przygotowali mapy do prezentów. Co prawda były one przygotowane dla wnuków, ale świetnie się przy tym bawiliśmy.
Robert Ziębiński: Rodzinny z ciebie człowiek.
Dan Brown: Ale przecież nie ma w tym nic złego. Mówiłem ci jestem zwykłym facetem, dla którego oparciem jest rodzina, a nie krótkotrwały sukces i pieniądze.