Podsumowanie roku 2020
Jakkolwiek dziwny był ten rok, to podsumowując go, nie mogę powiedzieć na niego złego słowa. Napisałem siedem książek. Trzy z nich już się ukazały. Cztery czekają na premierę.
W 2020 roku wystukałem w sumie 2 671 388 znaków, co daje jakieś prawie (jeśli dobrze liczę) 1500 stron maszynopisu. Wliczam to cztery opowiadania – jedno już się ukazało, trzy ukażą się w 2021 roku. Kocham swój „Czarny staw”, podobnie „Dzień wagarowicza” (i „Staw” też) przeniósł mnie do horroru, w którym zostanę na dłużej na bank, ale na zupełnie swoich zasadach.
„Lockdown” dał mi pierwszą powieść, którą określono mianem bestsellera (ktoś życzliwy wyliczył że na 3600 kryminałów i thrillerów jakie ukazały się w Polsce w 2020 roku, znalazł się na bodaj na 20 czy na 24 miejscu względem popularności – to chyba niezłe osiągnięcie, zważywszy, że robię, co robię, raptem od półtora roku). Mój King został książką roku wg Lubimy Czytać w kategorii biografia, czego się nie spodziewałem i w sumie dalej wydaje mi się, że to jakiś sen.
Jak wspominałem, w czerwcu 2019 roku uznałem, że będę pisał książki. No to piszę. Nie zawsze jest lekko, ale chyba nie mogę narzekać. Skoro ludzie w większości piszą, że im się podoba, to chyba robię to dobrze. Oczywiście jeszcze gigantyczna droga do wykonania przede mną, ale pierwsze kroki są obiecujące. Ale wypruwania flaków trochę mnie czeka.
Na 2021 rok zostały mi do napisania trzy powieści (w tym druga „Furia”, nareszcie). Do tego są jeszcze rzeczy, o których mówić nie mogę jeszcze, ale może już niebawem będę mógł. Więc jeśli coś o tej pandemii mam powiedzieć – to mogę tylko jedno: była i jest dla mnie dobra. Poza tym mam fajnych przyjaciół. Dobrego wydawcę. Radość i frajdę z tego, co robię. I dobrze byłoby, gdyby tak zostało. Choć jak mam być szczery, to nie mam pojęcia, jak to wszystko zrobiłem. Bo przecież poza wszystkim – wciąż słucham tonę płyt, czytam to, na co mam ochotę, oglądam masę filmów, na które mam ochotę. I to jest przyjemne.